Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w Uruveli, oraz przesiadując pod będącem własnością pewnego pasterza, drzewem nyagrodhy, w ciągu lat siedmiu osiągnął doskonały spokój ducha, zbliżył się doń pewnego dnia król djabłów, Mara. Bał się on bardzo o swoje władztwo, któremu wielka groziła klęska w razie rozpowszechnienia się nauki, przeto powiedział: — Bądź pozdrowiony, mistrzu doskonały. Teraz przyszła dla ciebie pora nirwany! — Na to rzekł mu Buda: — Nie wejdę do nirwany zanim nie ogłoszę ludziom nauki, zanim posiędę uczniów którzy będą w stanie głosić ją dalej i bronić jej przed napaściami. Wówczas dopiero, szatanie, wejdę do nirwany, gdy utrwalę królestwo prawdy.
Otóż kiedy, jak ci mówiłam, mistrz rozmówił się z Anandą pod świątynią Sitali, a nierozsądny Ananda odszedł, nie zrozumiawszy wskazówki, znowu zbliżył się do Budy demon Mara i rzekł: — Bądź pozdrowiony, mistrzu! Teraz czas ci już do nirwany, stało się bowiem wszystko, coś mi rzekł pod drzewem nyagrodhy w Uruveli u pasterza kóz i spełnione zostały wszystkie warunki. Utwierdzone jest królestwo prawdy, przeto zechciej wnijść do nirwany, jako ci się to należy! — Na to odrzekł mistrz: — Nie bój się, djable! Niedługo wejdzie mąż boży do nirwany a to w ciągu trzech miesięcy od dnia dzisiejszego! — Przy tych słowach, jakeś sama pewnie zauważyła, zadrżała ziemia.
W samej rzeczy zdarzyło się przed miesiącem w Kosambi, zanim jeszcze opuściłam święty gaj, lekkie trzęsienie ziemi, co jej też przyznałam.
— Widzisz! — zawołała żywo. — Wszędzie ludzie odczuli to drżenie ziemi. Trzęsła się z strachu cała i grzmiały trąby niebieskie, gdy mąż boży nie chciał żyć dłużej. Ach! Gdybyż to naiwny Ananda był