Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chową. Zachorowałam, a Medini pielęgnowała mnie po całych dniach i nocach z poświęceniem wielkiem.
Gdym wróciła, dzięki jej wysiłkom, po pewnym czasie do sił tak, że podnieść się mogłam i chodzić, postanowiłam urzeczywistnić plan podróży, zmieniając tylko jej cel i kierunek. Chciałam iść nie tam, kędy wyprawiłam Angulimalę, ale tam, dokąd udał się sam, to jest postanowiłam kroczyć śladami mistrza tak długo, aż go spotkam. Wszakże skończyłam medytację nad zadaną mi sentencją. Dowiedziałam się i poznałam, jak niepodobna lepiej, że miłość rodzi cierpienie. To też, sądziłam, wolno mi iść do mistrza i zaczerpnąć sił z tego niewyczerpanego, świętego zdroju, by potem móc kroczyć znowu ku wysokim celom, wskazanym nauka jego.
Zwierzyłam się z mego planu Medini, która zgodziła się towarzyszyć mi z dziecięcem wprost uniesieniem, rozkoszując się myślą, że będziemy we dwie wędrowały przez urocze okolice, wolne niby ptaki przelotne, zmierzające w dale nieznane, gdy instynkt je woła na pielgrzymkę.
Musiałyśmy jeszcze nieco zaczekać, aż wrócę zupełnie do sił, gdy się to zaś stało, nadeszła pora deszczów i zmusiła do dalszej jeszcze cierpliwości.
W ostatniej mowie swej powiedział mistrz:
— Podobnie jak słońce rozprasza brzemienne wodą chmury w ostatnim miesiącu pory deszczowej i rozbłyska promienne na niebie, podobnie, o uczniowie moi, nauka i żywot wedle niej rozprasza pustą gadaninę rzeczy zwykłych pokutników i kapłanów i świeci wszystkim ku ich zbawieniu w tem i następnem życiu.
Gdy natura urzeczywistniła te słowa, opuściłyśmy gaj Kryszny pod Kosambi i skierowałyśmy kroki swoje ku wschodowi, tam, kędy błyszczał symbol owego światła duchowego.