Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Opowiedział mi, jak znalazł się pod twym pałacem, jak go zelżyły obie żony twoje, jak się potem zjawiłeś sam, odpędziłeś kobiety i przemówiłeś doń uprzejmie, przepraszając i chcąc ugościć.
Skończywszy opowiadanie, którego szczegóły są ci znane, skłonił się ponownie, okrył się lepiej płaszczem i obrócił się, kierując z powrotem na drogę, którą przybył.
Zdziwiona spytałam, czemu nie idzie do wspólnej sali mnichów.
— Dopełniłem twego zlecenia wiernie — powiedział — i nic mi teraz nie stoi na przeszkodzie udać się na wschód śladami mistrza mego, ku Benares i Rajagaha, gdzie go mam nadzieję spotkać.
Powiedziawszy to, poszedł ten niezwykły człowiek skrajem lasu i kroczył szybko, nie dawszy nawet chwili spoczynku utrudzonemu ciału.
Patrzyłam za nim długo i widziałam cień jego postaci, ścielący się po ziemi aż do samego podnóża pagórka, na którem siedziałam. Wydłużał się coraz to bardziej, zostawał w tyle, on zaś wyprzedzał go, dążąc tam, gdzie żyła nadzieja jego. Ja zaś zostałam jak sparaliżowana bez celu życia, bez nadziei, napoły już umarła.
Serce spopielało, marzenia rozwiały się. Surowe słowa ascety: śmietnikiem jest życie rodzinne... tętniły w mej opustoszałej duszy. Ojczyzną miłości mojej była „Terasa Beztroskich“, środowiskiem jej noc przelśniona gwiazdami i księżycem, jakże mogłam bezrozumnie posyłać ją na żebry do Ujjeni i wystawiać na obelgi z strony kłótliwych kumoszek?
Zawlokłam się z trudem do celi i położyłam się na pościeli. To nagłe zniweczenie gorączkowych, rozegzaltowanych marzeniami nadziei moich złamało do reszty me ciało, wyczerpane już wielomiesięczną walką du-