Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przekona, że koniecznem jest dla nas obojga, byśmy się zobaczyli i rozmówili z sobą.
Napłynęły zaraz nowe myśli i przepoiły mnie tak rozkoszną nadzieją, że oszołomioną zostałam nią zupełnie. Gdyby ukochany mój wrócił, cóż mogło stać na przeszkodzie wystąpieniu z zakonu i połączeniu się z nim?
Uświadomiwszy to sobie, uczułam, że krew zalęewa rumieńcem policzki moje, i zakryłam twarz rękami, by ktoś nie zobaczył, co się ze mną dzieje. W jakże opaczny sposób mógłby zostać wytłumaczony mój postępek. Powiedzianoby, że użyłam zakonu za pośrednika dla rozwiązania niepożądanego małżeństwa i zawarcia innego. Takieby było zdanie wielu. Lecz z drugiej strony cóż mi zależeć mogło na ludzkiej opinji? Wszakże lepiej zostać świecką, szczerą zwolenniczką mistrza, niż mniszką, której serce tęskni do świata.
Ach, jeśli mi tylko, myślałam, Angulimala przyniesie wiadomość, że Kamanita żyje i z rozmowy ich wywnioskuję, że za mną tęskni i serca mi swego nie odebrał, to natychmiast sama wybiorę się do niego. Wyobrażałam już sobie, jak stanę u wrót domu twego z miseczką żebraczą, jak przystało wędrownej mniszce, a ty ją napełnisz i poznasz mnie. Doznawałam naprzód radości, jaka nas ogarnie, gdy się spotkamy w sposób tak niespodziany.
Wprawdzie daleką była droga do Ujjeni, a nie przystało mniszce wędrować samej. Nie potrzebowałam jednak długo szukać towarzyszki. Właśnie w onym czasie zakończył Somadatta życie w sposób tragiczny. Ogarnięty coraz większą żądzą gry w kości, stracił cały majątek i utopił się w Gangesie, a zasmucona tem Medini wstąpiła do zakonu naszego. Przypuszczam,