Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gorączki przełomowej. Właśnie gorączka owa mnie ogarnęła teraz i oto przypominam ci obietnicę daną mi onej nocy, kiedyś mnie kusił do zbrodni, udaremnionej przez samego jeno mistrza i jego cudowną interwencję. Powiedziałeś, że udasz sie do Ujjeni i przyniesiesz mi pewną wieść, czy żyje on i co się z nim dzieje. Od mnicha domagam się spełnienia zobowiązań, zaciągniętych przez rozbójnika. Pragnienie dowiedzenia się, czy Kamanita żyje i jak żyje, jest tak potężne we mnie, że niema w duszy mej miejsca na żadne uczucie inne i zanim zaspokojone nie będzie, nie uczynię kroku na drodze zbawienia. Musisz mi tedy uczynić zadość i serce me ukoić, dając jakąś pewność.
Gdym skończyła, wstał Angulimala i powiedział:
— Stanie się, jako żądasz, siostro!
Skłonił się głęboko i wyszedł.
Udał się prosto do swojej celi, zabrał miseczkę jałmużniczą i tejże jeszcze samej godziny opuścił las sinsapowy. Wszyscy pewni byli, że ruszył śladem mistrza, a ja tylko jedna wiedziałam, jaki jest cel jego podróży.
Ten czyn Angulimali uspokoił mnie znacznie, niebawem jednak zaczęłam dumać, czy nie należało przesłać ukochanemu jakiegoś pozdrowienia czy wieści. Nie wypadało jednak czynić zakonnika pośrednikiem miłosnym, natomiast mógł bez żadnej dla siebie ujmy iść do danego miasta i zdać z tego sprawę, co tam widział i słyszał. Inaczej też zgoła będzie, myślałam z tajemną nadzieją, gdy bez żadnego zlecenia, wedle własnego uznania pomówi o mnie z ukochanym.
— Sam udam się do Ujjeni i przyprowadzę ci go w jak najlepszem zdrowiu!
Słowa te brzmiały mi w głębi duszy. Czy mnich dopełni obietnicy rozbójnika? Czemużby nie, jeśli się