Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kamanita wraz z całą swą karawaną wpadł w moje ręce w lasach Wedisy. Bronił się dzielnie, ale nieranny dostał się do niewoli, gdy zaś w terminie oznaczonym nadszedł okup, odesłałem go do domu, jak przystało. Wiem napewne, że dojechał zdrów i cały do Ujjeni.
Na wieść tę westchnienie wyrwało się z piersi mojej. W tej chwili uczuwałam jeno radość, że ukochany mój żyje i cieszyłam, się bardzo, chociaż było to obecnie zgoła niewłaściwe. Życie twe dzieliło nas bardziej jeszcze niźli śmierć.
— Kiedy się dostałem w szpony Satagiry, — ciągnął dalej Angulimala, — poznał on zaraz, że łańcuszek kryształowy z amuletem tygrysiego oka, wiszący na mej szyi, był własnością Kamanity. Następnego dnia przybył sam do mego więzienia i ku wielkiemu memu zdziwieniu, obiecał wolność, jeśli przysięgnę wobec pewnej dziewczyny, iż zamordowałem Kamanitę. Oświadczył, że sama przysięga nie przekona tej dziewczyny, przeto trzeba urządzić sąd boży.
Objaśnił, że z początkiem nocy zostanę zaprowadzony na terasę, gdzie będzie owa dziewczyna, że postara się, by kajdany moje zostały przepiłowane w różnych miejscach tak, iż z łatwością zdołam je zerwać, poczem mogę przeskoczyć barjerę terasy i skoczyć w rozpadlinę wąską i niedostępną, kędy płynie mały strumyk, będący dopływem Gangesu. Złożył ponadto uroczystą przysięgę, iż nie przeszkodzi mej ucieczce z Kosambi.
Nie dowierzałem mu, ale nie było też innego wyjścia. Za nic w świecie nie zgodziłbym się na fałszywy sąd boży, gdyż ściągnąłbym przez to na siebie straszliwy gniew bogini. Po namyśle przyszedłem jednak do