Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVII.
SĄD BOŻY (SACCAKIRIYA).

Pierwsze godziny nocy spędzałam zawsze na „Terasie Beztroskich“ sama, albo w towarzystwie Medini. Dnia tego byłam sama, co odpowiadało chwilowemu nastrojowi mej duszy. Księżyc jaśniał zupełnie jak wówczas, ja zaś stałam pod wielką, rozkwieconą asoką, błagając jej, by mi zesłała jakiś znak ku uciszeniu mego łaknącego pociechy serca. Powiedziałam sobie:
— Będę liczyła do stu i jeśli, zanim skończę, spadnie mi do stóp kwiat barwy szafranu, to ukochany mój żyje.
Gdym doliczyła do pięćdziesięciu, spadł kwiat, ale miał kolor pomarańczy. Począwszy od ośmdziesięciu liczyłam coraz to wolniej. Nagle rozwarły się z trzaskiem drzwi pomiędzy terasą a murem domu, skąd wiodły schody na podwórze, używane wyłącznie jeno przez pomocników ogrodowych i ogrodnika.
Wkroczył ojciec, za nim Satagira na czele uzbrojonych od stóp do głowy żołnierzy, a pośród nich ujrzałam mężczyznę wyższego od reszty o głowę. Dziwny ten korowód zjawił się całkiem nagle, dwaj żołnierze stanęli u drzwi wchodowych, inni zaś podeszli ku mnie,