Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wobec mego stanu dobrze się stało, że okoliczności nie dały mi trwać w bezczynnem, biernem rozpamiętywaniu, ale zmusiły do walki i do zebrania wszystkich sił, chociaż poróżniło mnie to z najbliższemi mi osobami.
Syn ministra coraz natarczywiej prześladował mnie objawami swej miłości i nie mogłam się pokazać z towarzyszkami w parku, by nie stać się zaraz przedmiotem jego zabiegów. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, iż nieraz dawałam mu wprost niegrzecznie do poznania jak go nienawidzę. Rodzice moi popierali te konkury, lekkiemi zrazu napomknieniami, potem coraz wyraźniej, gdy zaś wystąpił otwarcie, zażądali, bym mu oddała rękę. Zapewniałam, płacząc gorzko, że nigdy nie zdołam pokochać Satagiry, co nie czyniło na rodzicach żadnego wrażenia, ale i ja również pozostałam obojętną na ich przedstawienia, pogróżki, prośby matki i gniew ojca.
Wkońcu, nie mogąc inaczej, oświadczyłam że tobie oddałam serce i żadna siła nie zmusi mnie do złamania świętej przysięgi. Zagroziłam też, że jeśli dojdzie do ostateczności, to umrę powolną śmiercią głodową, odmawiając pokarmów.
Rodzice, zmiarkowawszy, że byłabym w stanie tak uczynić, poddali się wkońcu, a i Satagira pogodził się rzekomo z losem i pocieszał się teraz czynami wojowniczemi.
Krążyły podówczas przeraźne wieści o rozbojach Angulimali, który grasował w okolicy, napadając wsi i czyhając na podróżnych, tak, że nikt się nie ważył ruszać z Kosambi, ani przybywać do miasta. Przerażało mnie to bardzo, gdyż obawiałam się że, powracając do mnie, możesz wpaść w jego ręce. Naraz rozeszła się wieść, że Satagira został dowódcą wielkiego wojska,