Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIII.
TANY BŁOGOSŁAWIONYCH.

Kamanita zauważył z zdumieniem, że jedna w jego pobliżu na lotosie siedząca biała postać nagle wystrzeliła w górę. Rozwinęły się fałdy jej niezmiernie sutego płaszcza i spłynęły pionowemi linjami aż do dołu. Po chwili dolny jego skraj uniósł się ponad koroną, a postać popłynęła nad wodą i, sięgnąwszy przeciwległego brzegu, znikła pomiędzy krzewami i drzewami.
— Jakże rozkosznym musi być taki lot, — pomyślał Kamanita — ale jest to zapewne sztuka nader trudna, mimo, że wydaje się niczem. Ciekawym, czy się tego kiedy nauczę?
— Chciej tylko, a potrafisz niezwłocznie! — odparł błękitny sąsiad, do którego skierowane było to pytanie.
W tejże samej chwili uczuł, że ciało jego podnosi się w górę. Przepłynął ponad tonią jeziora i znalazł się pośród zieleni. Lot ten niósł go w każdą stronę, dokądkolwiek skierował spojrzenie i wyraził chęć udania się, a szybkość mógł regulować również samą jeno wolą swoją. Zwiedził rozliczne stawy lotosowe, równie piękne jak pierwszy, wędrował przez urocze gaje,