Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się wywiedzie z życia mego? Przysięgliśmy sobie wraz z Vasitthi na ową niebiańską Gangę, której fale srebrzyste zasilają jeziora lotosowe zachodniego raju, iż spotkamy się w świecie, kędy żyją błogosławieni. Mówiła, że skutkiem owej przysięgi jawi się na wodach krystalicznych owego jeziora świętego żywy pąk, który wyrasta i rozwija się za każdym dobrym czynem i czystą myślą, zaś wszystko co złe i niskie zżera go i niweczy, niby robactwo. Ach, niezawodnie pąk mój zniszczał już zupełnie. Przeszedłem myślą życie moje i przekonałem się, że było nikczemne, przeto nic zeń wywieść się pięknego nie może. I cóżbym tedy zyskał na owej zamianie?
Istnieją atoli na ziemi ludzie, którzy niweczą już w swem życiu doczesnem konieczność wcieleń dalszych i zdobywają niewzruszoną pewność wieczystej szczęśliwości. Czynią to właśnie owi ludzie, którzy udają się w pielgrzymkę, rzucając za się cale mienie swoje.
— Na cóż mi tedy smolnych pochodni rozbójników i ich mieczów?
Zrazu drżałem przed napaścią, potem niecierpliwie wyglądałem nadejścia bandy opryszków, całą w tem pokładając nadzieję, teraz ani się ich bałem, ani też spodziewałem, by mi coś dać mogli. Wolny od strachu i nadziei uczułem spokój wielki oraz przedsmak onego słodkiego uczucia, jakiego doznają ludzie, osiągający cel pielgrzymstwa. Jakom ja teraz był wobec rozbójników, tak oni odnoszą się do wszystkich potęg świata. Nie boją się ich i nie żywią nadziei, ale trwają w pokoju.
Przed dobą zaledwo lękałem się podjąć krótką podróż z uwagi na trudy, niewygody i nędzne jadło