Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Rozumie się. Rzecz w tem, że pozostawiam mój interes, by sam siebie wydobył z kłopotu, kiedy nie chciał wydobyć mnie“.
Objaśniwszy w taki sposób fenomen zamykania okiennic, pan Sawyer wskazał na aptekę i znów zaczął się śmiać.
„Jakto? Więc pozostawia pan swoich chorych, nie oddawszy ich wprzód pod opiekę innego lekarza?“ zawołał pan Pickwick poważnym tonem.
„Dlaczegożby nie?“ odrzekł Bob. „Jeszcze oszczędzam na tem, bo ani jeden mi nie płaci. A przytem“, dodał, zniżając głos do poufnego szeptu, „i chorzy na tem także skorzystają, bo prawie nie mam lekarstw, a nie mogąc ich teraz kupić, byłbym zmuszony dawać wszystkim kalomel — coby niejednemu nie wyszło na dobre. A tak wszystkim będzie lepiej“.
W odpowiedzi tej była logika i filozofja, jakiej pan Pickwick nie spodziewał się. Pan Pickwick odetchnął tylko głębiej, a potem powiedział, ale już nie tak stanowczo:
„Ależ ten powóz, kochany panie, może pomieścić tylko dwie osoby, a przyrzekłem już zabrać pana Allena“.
„Niech się pan o mnie nie troszczy; już o tem pomyślałem. Usiądę z Samem ztyłu za powozem. Popatrz pan: ten napis umieszczę na drzwiach sklepu: Sawyer, dawniej Nockemorf. Zgłosić się naprzeciwko, do pani Cripps“. Pani Cripps, to matka tego małego chłopaka. „Bardzo mi przykro“, powie pani Cripps, „ale musiał wyjechać — wezwano go dziś rano na konsyljum z najsławniejszymi chirurgami — nie mogli sobie dać rady bez niego — okropna operacja“. „Otóż spodziewam się“, dodał wkońcu Bob, „że doskonale mi to zrobi. Jeśli wiadomość o tem dostanie się do miejscowych dzienników, stanę się wziętym lekarzem. Ale oto i Ben! No! Siadajmy!“
Po tej szybko wypowiedzianej przemowie, Bob wepchnął swego przyjaciela do powozu, posunął pocztyljona, zamknął drzwiczki, podniósł stopień, nakleił napis na drzwiach, zamknął je, schował klucz, potem wskoczył na tylne miejsce obok Sama i dał pocztyljonowi sygnał do odjazdu; wszystko to uczynił z taką szybkością, że nim pan Pickwick mógł się ostatecznie zdecydować, czy ma z sobą wziąć Boba, czy nie, powóz toczył się już na dobre; w ten sposób pan Bob Sawyer został formalnym członkiem jadącego towarzystwa.
Dopóki powóz posuwał się ulicami Bristolu, wesoły Bob miał na nosie swe zielone okulary i zachowywał odpowiednią powagę, poprzestając na szeptaniu jakichś dowcipów dla wyłącznego użytku i radości Sama. Ale jak tylko wyjechano na gościniec, pozbył się odrazu i okularów i zawodowej powagi, i zaczął wyrabiać rozmaite figle, tak, że aż zwrócił