Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienie słońca. Tłumy dependentów adwokackich pokazywały się i znikały w rozmaitych zaułkach. Każdy z nich patrzył na zegar ratuszowy i zwalniał lub przyśpieszał kroku w zależności od pory, w jakiej nominalnie zaczynały się jego godziny biurowe; panowie „od wpół do dziesiątej“ stawali się nagle bardzo ruchliwi, zaś panowie „od dziesiątej“ — bardzo arystokratycznie powolni. Zegar wydzwonił dziesiątą, urzędnicy przyśpieszyli kroku, jeden chciał wyminąć drugiego. Wszędzie rozlegało się echo odmykanych i zamykanych drzwi. W każdem oknie, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, pokazywały się głowy. Portjerzy zajmowali miejsca przy drzwiach. Gospodynie w przydeptanych pantoflach biegły na miasto. Pocztyljon szedł od domu do domu. Wszędzie zawrzało życie.
„Wczesny z pana ptak, panie Pickwick!“ zawołał jakiś głos.
„A, pan Lowten!“ powiedział filozof, oglądając się i poznając starego znajomego.
„Trochę za gorąco, by spacerować“, powiedział pan Lowten.
„Tak możnaby sądzić po panu“, powiedział pan Pickwick, patrząc na purpurowe oblicze dependenta.
„Miałem kawał drogi“, objaśnił pan Lowten. „Biło wpół, kiedy byłem jeszcze przy Polygonie! Ale zdążyłem przed nim, więc mniejsza o to!“
Pocieszywszy się tą refleksją, pan Lowten wyjął klucz, otworzy biuro, schował klucz do kieszeni i wyjął listy, które pocztyljon wrzucił do skrzynki, poczem wprowadził pana Pickwicka do biura. Tu w mgnieniu oka uwolnił się od marynarki, włożył stare ubranie, które chował w biurku, powiesił kapelusz, poukładał kilka stosów papierów i dokumentów w równoległe rzędy i, założywszy pióro za ucho, zatarł ręce z miną wielce zadowoloną.
„Jużem gotów, jak pan widzi“, powiedział. „Zdjąłem kurtkę spacerową, przebrałem się po biurowemu — jak chce, niech przychodzi! Ma pan przy sobie szczyptę tabaki?“
„Nie“, odpowiedział pan Pickwick.
„Mocno żałuję!“ powiedział pan Lowten. „Mniejsza o to! Skoczę po butelkę wody sodowej! Czy nie wyglądam trochę nie tego koło oczu?“
Indywiduum, do którego zwrócone były te słowa, przyjrzało się panu Lowtenowi z pewnej odległości, poczem stwierdziło, że koło oczu nie ma nic „nie tego“.
„Bardzom rad!“ zawołał pan Lowten. „Zabawiliśmy się wczoraj zbyt długo pod „Ogarkiem“ i zawsze na drugi