Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Wielka szkoda, że ją pan zapomniał“, odpowiedział Bob, z niepokojem spoglądając na drzwi, gdyż zdało mu się, iż słyszy szczęk szklanek. „Bardzo żałuję!“
„Ja także bardzo żałuję“, dodał opowiadający, „gdyż jestem pewny, żeby to panów rozweseliło. Ale nie martwcie się; sądzę, że najdalej za pół godziny przypomnę sobie“.
W tej chwili szklanki powróciły i Bob Sawyer, dotąd bardzo zakłopotany, odpowiedział z uprzejmym uśmiechem, iż wielce byłby rad usłyszeć koniec opowiadania, które w każdym razie jest nadzwyczaj zajmujące.
Widok szklanek przywrócił Bobowi dobry humor, którego brakowało mu od czasu konferencji z gospodynią. Twarz jego rozjaśniła się i znów się rozruszał.
„Teraz, Betsy“, rzekł z wielką swobodą umysłu, rozstawiając szklanki, które służąca postawiła na środku pokoju, „teraz, Betsy, pospiesz się i daj nam gorącej wody“.
„Niema gorącej wody“, odpowiedziała Betsy.
„Jakto? Niema gorącej wody?“
„Niema! Pani powiedziała, iż pan jej nie dostanie.
Zdumienie, jakie wystąpiło na twarze gości, dodało odwagi gospodarzowi.
„Natychmiast przynieś gorącej wody! Natychmiast!“ zawołał ze spokojem rozpaczy.
„Ale nie można! Pani Raddle, idąc spać, zgasiła ogień i zabrała z sobą kociołek“, odparła służąca.
„Mniejsza o to! Mniejsza! To drobnostka“, rzekł pan Pickwick, zauważywszy, że twarz Boba zaczyna się mienić, „zimna woda jest równie dobra“.
„Tak, tak!“ dodał Ben Allen.
„Gospodyni moja podlega chwilowym napadom szału“, rzekł Bob z lodowatym uśmiechem. „Obawiam się, iż będę zmuszony wymówić jej mieszkanie“.
„Ale nie, nie!“ rzekł Benjamin.
„Boję się, iż do tego dojdzie“, mówił Bob z heroiczną stanowczością. „Zapłacę, com winien, i wyniosę się jutro rano“.
Biedny chłopiec! Jakże gorąco pragnął tego!
Usiłowania Boba, by podnieść się po tym ostatnim ciosie, udzieliły się i towarzystwu. Większa część gości, dla ożywienia umysłów, tem pilniej zajęła się zimnym grogiem, czego pierwsze skutki ujawniły się wznowieniem nieprzyjaznych kroków między szkorbutycznym młodzieńcem a właścicielem koszuli pełnej nadziei. Strony wojujące przez niejaki czas okazywały sobie wzajemną pogardę marszczeniem brwi i sapaniem; wkońcu szkorbutyczny młodzieniec uznał za właściwe zająć jaśniejsze stanowisko, co doprowadziło do następującej, już niedwuznacznej wymiany zdań: