Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Czy zaszło co ważnego?“
„Nic nadzwyczajnego. W każdym razie niezły wypadek“.
„Cóż takiego? zapytał pan Pickwick.
„Człowiek spadł z czwartego piętra, nic więcej. Ale to pyszny casus, poprostu doskonały“.
„Zapewne chce pan powiedzieć, że pacjent przyjdzie do zdrowia?“ zapytał pan Pickwick.
„Nie“, odrzekł obojętnie zapytany; „raczej sądzę, że umrze, ale jutro będziemy mieli piękną operację. Co to będzie za rozkosz, jeżeli będzie ją robić Slasher“.
„Więc pan Slasher jest tak znakomitym operatorem?“
„Najznakomitszym, jakiego zna świat“, odparł Hopkins. „Przeszłego tygodnia odjął nogę dziecku, które podczas operacji zjadło pięć jabłek i jeden piernik. Ale nie na tem koniec; w parę minut potem mały bęben oświadczył, iż jeżeli mu nie rozpoczną zaraz drugiej operacji, to się mamie poskarży“.
„Zdumiewa mię pan!“ zawołał pan Pickwick.
O to jeszcze nic!“ powiedział Hopkins. „Prawda, Bobie?“
„Tak, tak!“ odrzekł Bob.
„Wiesz, Bob“, ciągnął pan Hopkins, przelotnie spojrzawszy na zaciekawioną twarz pana Pickwicka. „Mieliśmy tamtej nocy dziwne zdarzenie. Przyprowadzono dziecko, które połknęło naszyjnik“.
„Co połknęło?“ przerwał pan Pickwick.
„Naszyjnik!“ odpowiedział Jack Hopkins. „Nie odrazu — nie cały — tego byłoby zawiele — pan nie potrafiłby połknąć naszyjnika — ale dziecko! Ha, ha, ha!“ Pan Hopkins, zdawało się, był niezwykle zachwycony swoim żartem i ciągnął: „Nie, nie cały odrazu. Rodzice tego dziecka byli ubodzy. Siostra dziecka kupiła sobie naszyjnik. Zwykły naszyjnik, z wielkich, czarnych, drewnianych paciorków. Dziecko, które bardzo lubiło zabawki, złapało naszyjnik, zaczęło go ciągnąć, rozerwało i połknęło jeden paciorek. Bardzo mu się to podobało! A więc na drugi dzień znów ma gust na paciorek!“
„Ależ to straszne!“ zawołał pan Pickwick. „Bardzo pana przepraszam! Niech pan mówi dalej!“
„Ale następnego dnia łyka już dwa. Potem trzy i tak dalej, aż wkońcu tygodnia połknęło cały naszyjnik — dwadzieścia pięć kulek! Siostra, dziewczyna pracująca, która rzadko kiedy pozwalała sobie na kupno świecidełek, mało oczu nie wypłakała. Gdzież go nie szukała! Nie potrzebuję chyba mówić państwu, że nadaremnie! W parę dni później rodzina siada do obiadu. Pieczona baranina i kartofle. Dziecko nie było głodne, więc się bawi w kąciku. Nagle — piekielny hałas! Nic, tylko jakby miniaturowy grzmot. „Nie