Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dostawcy więzienni; bez hałasu, śmierć naturalna. Kondukt ubogiego; dobrze zasłużony. Wszystko się skończyło; spuszczajcie zasłonę“.
Jingle wypowiedział tę dziwną treść swego przyszłego życia ze zwykłą lakonicznością, usiłując rozmaitemi grymasami naśladować uśmiech. Ale pan Pickwick łatwo dostrzegł, iż cała ta obojętność była tylko udana, kiedy bowiem spojrzał mu prosto w twarz, ale bez gniewu, przekonał się, iż miał wilgotne oczy.
„Poczciwy człowiek“, zaczął znów Jingle, ściskając rękę filozofa i odwracając głowę. „Pies niewdzięczny! Głupio jest płakać; nie można inaczej. Gorączka szkaradna; słaby, głodny; wszystko to zasłużone; ale cierpi bardzo! O, bardzo!“
Nie mogąc dłużej wytrzymać, a może zmęczony wysiłkiem, wygłodzony komedjant siadł na schodach i, zakrywszy sobie twarz rękami, zaczął płakać jak dziecko.
„No, no!“ zawołał pan Pickwick z wielkiem wzruszeniem. „Zobaczę, co będzie można zrobić dla pana, gdy poznam lepiej pańskie dzieje. Hiob! Chodź tu!... Gdzie on jest?“
„Jestem tu, panie“, odrzekł Hiob, ukazując się na schodach.
Powiedzieliśmy o nim już dawniej, że miał za dobrych czasów oczy bardzo wpadnięte. Obecnie, w biedzie, zdawało się, iż ich wcale niema.
„Jestem panie“, rzekł Hiob.
„Chodźno tu“, zaczął pan Pickwick, usiłując przybrać surową minę, pomimo czterech dużych łez, które staczały mu się po kamizelce. „Masz!“
Masz — co? Według zwyczaju przyjętego w świecie, powinnoby to było być tęgie uderzenie pięścią a przynajmniej — tacy już są ludzie — dobry szturchaniec. Pana Pickwicka swego czasu najniegodziwiej przecież wyprowadził w pole ten wyrzutek, który teraz znajdował się w jego mocy. Ale czy powiedzieć prawdę? Było to coś brzęczącego, co z kieszeni kamizelki pana Pickwicka przeszło do rąk Hioba. A to, że pan Pickwick dobrem odpłacił za zło, to rozjaśniło oczy naszego zacnego starego przyjaciela i sprawiło, że serce jego biło mocno, gdy spiesznie odchodził.
Przyszedłszy do swego pokoju, znalazł tam Sama, który przyglądał się wykwintnemu urządzeniu z ponurą miną. Stanowczo zdecydowany przeciwdziałać temu, by jego pan długo tu pozostawał, poczytywał sobie za moralny obowiązek wyrażać niezadowolenie ze wszystkiego, co tu robiono, mówiono, zamyślano i planowano.
„No, Samie?“