Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Pickwick pokazał bilet.
„Nie mógł też Roker wsadzić pana gdzieindziej!“ rzekł z niezadowoleniem pan Simpson (gdyż on to był).
Pan Pickwick najzupełniej podzielał to zapatrywanie, ale uznał za nakaz zdrowej polityki zachować milczenie.
Pan Simpson pomyślał przez chwilę, potem wysunął głowę za okno, gwizdnął przeciągle i kilka razy coś zawołał. Co to znaczyło, pan Pickwick nie mógł zrozumieć, domyślił się jednak, że to przezwisko pana Martina, a to dlatego, że kilku gentlemanów, stojących na dole, zaczęło krzyczeć: „Panie rzeźnik!“ udając ton, jakim ludzie tego zawodu zwykle zawiadamiają innych o swojej obecności na targu.
Najbliższe zdarzenia potwierdziły przypuszczenia pana Pickwicka. W kilka minut potem do pokoju wszedł mężczyzna niezwykle na swój wiek otyły, w niebieskiej rzeźnickiej bluzie i ogromnych butach. Idąc, sapał jak miech; za nim szedł ktoś drugi, w mocno połatanem ubraniu, usiłując napróżno zapiąć frak, przy którym brakowało guzików i pętelek. Twarz miał czerwoną i wyglądał na pijanego kapelana, czem rzeczywiście był. Obaj obejrzeli bilet pana Pickwicka, przyczem jeden z nich powiedział „Ph!“ a drugi „Hm!“ Wyraziwszy swoje uczucia w ten wielce dobitny sposób, spojrzeli na pana Pickwicka, a potem na siebie wśród bardzo niemiłego milczenia.
„To dopiero nieznośne! I właśnie teraz, kiedyśmy się tak dobrali!“ powiedział kapelan, patrząc na trzy brudne materace, zwinięte i rzucone w kąt; zajmowały one w ciągu dnia jeden róg pokoju i tworzyły rodzaj wzniesienia, na którem stała zwykła, gliniana, żółta miednica i miseczka na mydło, ozdobiona niebieskim kwiatkiem. „To dopiero nieznośne!“
Pan Martin wyraził to samo zapatrywanie w sposób o wiele dobitniejszy, pan Simpson wygłosił mnóstwo przymiotników, którym nie towarzyszył ani jeden rzeczownik, poczem zabrał się do płukania jarzyn do obiadu.
Przez ten czas pan Pickwick rozglądał się po pokoju niemożliwie brudnym i nie do zniesienia pachnącym stęchlizną. Ani śladu mebli, dywana, firanek lub zasłon. Nie było nawet szafy. Prawda, że nie mianoby czego chować do szafy, gdyby nawet szafa istniała. Sporo jednak było w tym pokoju rozmaitych przedmiotów, aczkolwiek niewielkich rozmiarem i znaczeniem, a mianowicie kawałki mięsa, okruchy chleba i sera, mokre gałgany, trzonki od noży i widelców i t. p. Przedmioty te nie robią miłego wrażenia, gdy pokrywają podłogę izby, mającej służyć za sypialnię, jadalnię i pracownię trzem nic nie robiącym drabom.