Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 03.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Mivins, który nie palił, a którego rachunek w miejscowym sklepiku dosięgał już do samego dołu szyfrowej tablicy, kupiec zaś nie chciał za nic odwrócić na drugą stronę tej wielkiej księgi, pozostał w łóżku, by, jak mówił, śniadać z Morfeuszem.
Pan Pickwick zjadł śniadanie w małym pokoiku obok kawiarni, noszącym obiecującą nazwę „ukrytego kąta“. Każdy gość w tym „ukrytym kącie“ za nieznaczną opłatą korzystał z tego przywileju, że mógł słuchać wszystkich rozmów w kawiarni. Potem pan Pickwick wysłał Sama po sprawunki i udał się do pana Rokera, aby się rozmówić o swem przyszłem pomieszczeniu.
„A! Pan Pickwick!“ rzekł ten gentleman, przeglądając ogromną księgę. „Miejsca i wygód nam nie zabraknie. Dam panu bilet kątem do Nr. 27 na trzeciem piętrze“.
„Bilet, jaki?“ zapytał filozof.
„Bilet kątem. Czy pan nie rozumie?“
„Przyznam się, że nie“, rzekł pan Pickwick, uśmiechając się.
„Ależ to jasne jak dzień. Będzie pan mieszkał kątem pod Nr. 27 w towarzystwie innych gentlemanów“.
„Wielu ich jest?“ zapytał pan Pickwick niepewnym tonem.
„Trzech...“
Pan Pickwick odkaszlnął.
„Jeden duchowny“, mówił dalej pan Roker, pisząc coś na małym kawałku papieru, „drugi rzeźnik“.
„Kto?“ zapytał pan Pickwick.
„Rzeźnik!“ powtórzył pan Roker, uderzając piórem o stół, aby mu przeszła ochota do robienia kleksów. „To musiał być swego czasu zabijaka! Neddy, pamiętasz Toma Martina?“ Słowa te były zwrócone do drugiego mieszkańca tego pokoiku, który właśnie pracował nad zeskrobywaniem błota z trzewików przy pomocy scyzoryka o dwudziestu pięciu ostrzach.
„No, myślę!“ powiedziało to indywiduum z naciskiem.
„Jak mi wzrok miły!“ powiedział pan Roker, kiwając głową na obie strony i patrząc nieobecnym wzrokiem w okno, jak gdyby nagle przypomniały mu się jakieś rozkoszne sceny z dzieciństwa. „Wydaje mi się, że to dopiero wczoraj, jak zbił na kwaśne jabłko tragarza węgla, tam w porcie! Widzę go jeszcze wyraźnie, jak idzie między dwoma strażnikami, trochę oszołomiony tem zajściem, z plasterkiem na prawem oku, a za nim kroczy ten jego buldog! Jak w książce z obrazkami. Co to za śmieszna rzecz ten czas, prawda, Neddy?“