Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Czy nie lepiej pójść spać?“, rzekła Emilja. „Ludzie poodnoszą tych panów do ich pokojów“.
„Nie pójdę spać!“ zawołał pan Winkle z mocą.
„Żaden żywy człowiek nie odniesie mnie!“ rzekł nieustraszony pan Pickwick, a potem znów począł się uśmiechać jak przedtem.
„Hurra!“ wybełkotał słabo pan Winkle.
„Hurra!“ powtórzył pan Pickwick, poczem zdjął kapelusz i rozpłaszczył go na podłodze a, pochwyciwszy okulary, cisnął je na kuchnię; po dokonaniu tego szczęśliwego żartu, począł znów śmiać się jak szalony.
„Przynieście nam... jeszcze jedną butelkę!“ zawołał pan Winkle, zaczynając bardzo donośnym głosem a kończąc bardzo cicho. Ale powoli głowa zaczęła mu się chylić ku piersiom; raz jeszcze powtórzył swe niezłomne postanowienie, że nie pójdzie spać, wybełkotał melancholijne ubolewanie z powodu tego, że rano nie dokończył starego Tupmana, poczem usnął głęboko. W takim stanie zaniesiony został do sypialnego pokoju przez dwóch olbrzymów, pod bezpośrednim dozorem pyzatego chłopca. W chwilę potem, pan Snodgrass powierzył swoją osobę opiece młodego lunatyka, pan Pickwick przyjął ramię pana Tupmana i znikł spokojnie, uśmiechając się słodziej niż kiedykolwiek. Pan Wardle pożegnał swą rodzinę tak czule i patetycznie, jakgdyby rozstawał się z nią, by iść na rusztowanie; wyrządził panu Trundle ten zaszczyt, że pozwolił się odprowadzić po schodach i oddalił się, czyniąc bezowocne wysiłki, by nadać sobie minę uroczystą i poważną.
„Co za fatalna scena!“ zawołała ciotka-panna.
„Niesmaczna!“ odrzekły młode panny.
„Okropna! okropna!“ rzekł pan Jingle uroczystym tonem. (Wypił przynajmniej półtora raza więcej od swych towarzyszy). „Okropny widok! Bardzo okropny!“
„Jaki to miły człowiek!“ rzekła cicho ciotka-panna do pana Tupmana.
„I przystojny“, szepnęła Emilja Wardle.
„O! Bardzo przystojny“, dodała ciotka-panna. Pan Tupman pomyślał o wdówce z Rochester i zasępił się. Następne pół godziny rozmowy nie mogło go uspokoić. Nowy gość mówił wiele, ale zawsze ilość jego anegdot nie dorównywała ilości komplementów. Pan Tupman czuł, że papiery jego spadały w miarę, jak wzrastały względy dla pana Jingle. Uśmiech jego był wymuszony wesołość udana, a gdy wkońcu przyłożył do poduszki rozpalone swe skronie, pomyślał z okrutną rozkoszą, iż chciałby trzymać w tej chwili głowę pana Jingle pomiędzy rzeczoną poduszką a materacami.
Niezmordowany pan Jingle obudził się nazajutrz wcze-