Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Napewno nikt. Wiedzieć będą, ma się rozumieć, o Turowie i o domu w Warszawie. Kapitały wszakże mógł wszystkie stracić, jak wielu innych podczas wojny.
— Więc i dalej nikt nie będzie wiedział i nie będzie się ich domyślał, dobrze?
Adwokat, nieco zdziwiony, kiwnął głową na znak, że rozumie.
Wszedł Grzegorz, wnosząc na tacy wermut i wódkę z zakąskami. Osiecki napił się wódki i zabrał się do zakąsek, Twardowski poprzestał na kieliszku wermutu.
— Długo pan zabawi w Polsce? — zapytał adwokat.
— Nie robiłem jeszcze żadnych planów. Dziś myślę, że nie wrócę do Paryża, dopóki...
— Dopóki? — zapytał Osiecki, widząc, że gospodarz urwał nagle.
— Dopóki się nie zorjentuję w nowem położeniu — odparł wymijająco.
Przeszli do sali jadalnej, dużej, kosztownie i ze smakiem umeblowanej. Na środku jej stał mały, okrągły stół z dwoma nakryciami.
— Najlepsze świadectwo — rzekł Osiecki, wskazując na stół — że przyjęć w tym domu nie bywało.
— Jeszcze przed wielką wojną — rzekł Grzegorz — duży stół owinęliśmy słomą i wynieśli na górę.
Przez cały obiad prawie wyłącznie mówił Osiecki — o polityce, o stosunkach warszawskich, o różnicach między ludźmi dzisiejszymi a przedwojennymi. Twardowski słuchał z zaniteresowaniem, od czasu do czasu wtrącając krótkie, lakoniczne zdanie.
Wypili kawę przy stole ze względu na pośpiech adwokata.
Odprowadziwszy gościa do czekającego przed domem samochodu, Twardowski zatrzymał się w hallu i stał, grzejąc się, przy kominku, gdy podszedł do niego Grzegorz.
— Przygotowałem pokój nieboszczyka pana. Ale gdyby pan nie chciał, jest gotowy pokój gościnny.
Twardowski zauważył, że służący, zostawszy z nim sam na sam, stracił uroczystą sztywność i przestał go tytułować “jaśnie panem.” Widocznie był to zwyczaj domu.
— Zamieszkam odrazu w pokoju stryja — rzekł po krótkiem zastanowieniu.
— Tak mi się zdawało — odrzekł służący. — Pewnie pan zmęczony i nie będzie teraz domu oglądał, może to lepiej jutro po dniu zrobić. Chciałbym tylko pokazać panu bibljotekę, gdzie nieboszczyk pan najwięcej przesiadywał i gdzie oddał Bogu ducha.
— Chodźmy.
Drzwi do bibljoteki prowadziły prosto z hallu. Była to wielka sala o trzech oknach, cała zrobiona z dębu, z dębowym, belkowanym pułapem. W środkowej ścianie mieścił się duży, marmurowy kominek, stary, widocznie z Włoch pochodzący, na którym także palił się suty ogień. Kilka obrazów i parę rzeźb dobrze świadczyło o znawstwie gospodarza. Pozatem ściany zajęte były przez półki, zastawione do pułapu książkami. W dwóch miejscach wprawione w nie były szafy. Dwie zbroje stały po obu stronach kominka. W jednym końcu sali bokiem do okna stało duże biurko, w drugim ogromna otomana, nakryta dywanem perskim. Miękki dywan smyrneński pokrywał podłogę całej sali. Umiejętne, nierażące oświetlenie elektrycznym pająkiem,

12