Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Pani jesteś okrutną! (przechodzi do Antonii) Przed chwilą mówiłem pani Marcandier, że zapatrując się na panią — powinnaby dać nam kilka takich wieczorków na których możnaby się upajać widokiem rozkosznego grona dam.
Marcandier (raptownie)
Nigdy! — przenigdy! Pan Frontignac może się upajać gdzieindziej! — Zresztą nie mamy takiego apartamentu... pani Roquamor co innego... gdybyśmy mieli tak obszerny lokal...
Antonia.
Przywodzisz mi pan na myśl jedno z moich zmartwień.
Frontignac (z tkliwością)