Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Mniejsza o to. W gruncie rzeczy cała ta sprawa mało mię obchodzi. Dobranoc.
Marcandier.
Pan odchodzisz?
Imbert.
Niemam żony do pilnowania Bogu dzięki! — Do widzenia!
Marcandier.
Słówko jeszcze. Oto Frontignac nadchodzi właśnie z Eweliną i panią Roquamor. Opatrz go pan kiedy przy sposobności.... tak, mniej więcej... potem mi powiesz — Nieraz ci ludzie o złym fundamencie... Rozumiesz?
Imbert.