Strona:Juljusz Verne-Wyspa tajemnicza.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więc to nie woda wyżłobiła je powoli; nie Neptun, lecz Pluton wykuł je swą ręką.
Koloniści bardzo wolno spuszczali się nadół. Doznawali jakiegoś dziwnego uczucia, zapuszczając się w te podziemia, w których widocznie nie postała nigdy noga człoweka. Szli milcząc, lecz może każdemu z nich przychodziło do głowy, że olbrzymi potwór morski obrał sobie mieszkanie w niższych częściach jaskini, gdzie już wdzierały się fale morza. Top szedł przed nimi; ufając w jego zmyślność, pewni byli, że ich ostrzeże, gdyby groziło niebezpieczeństwo.
Gdy zeszli już na jakie sto stóp nadół, Cyrus zatrzymał się, inni poszli za jego przykładem. W tem miejscu podziemie rozszerzało się znacznie i tworzyło małą jaskinię. Z jej sklepienia spadały krople wody, świadczące, że fale rwącego potoku były jedynemi jej mieszkankami. Powietrze wilgotne nie zawierało w sobie szkodliwych wyziewów.
— No cóż, kochany Cyrusie — odezwał się Gedeon — znaleźliśmy schronienie ciche, ukryte, lecz niepodobna w niem zamieszkać.
— A to dlaczego? — zapytał marynarz.
— Bo za małe i za ciemne.
— A czy to nie możemy powiększyć tej jaskini, powykuwać okien, aby światło i powietrze miały do niej przystęp? — rzekł Penkroff, któremu teraz wszystko wydawało się prawdopodobne.
— Chodźmy dalej — powiedział inżynier — może tam niżej znajdziemy coś lepszego.
— Przeszliśmy zapewne dopiero trzecią część wysokości — rzekł Harbert.
— Tak — powiedział Penkroff — poczciwy nasz piesek jakoś od wejścia, zeszliśmy pod ziemię mniej więcej sto stóp i kto wie, czy o jakie sto stóp niżej...
— Gdzie jest Top, panie? — zapytał Nab, przerywając.
— Zapewne pobiegł dalej — odezwał się Penkroff.
— A więc i my pójdziemy za nim — rzekł Cyrus.
Inżynier, idąc, zważał pilnie na wszystkie zakręty przejścia, a pomimo, że były dość liczne, umiał sobie zdać sprawę z ogólnego kierunku, w jakim dążyli ku morzu.
Koloniści zeszli znów o pięćdziesiąt stóp niżej, gdy uwagę ich zwróciły dźwięki, wychodzące z głębi podziemia; stanęli, przysłuchując się. Dźwięki te, dochodzące do nich przez wąski korytarz, jakby przez trąbkę akustyczną, wyraźnie obijały się o ich uszy.
— To szczekanie Topa! — zawołał Harbert.
— Tak — powiedział Penkroff — poczciwy nasz piesek jakoś gniewnie ujada!