bardziej cudowna, zwana jest pod nazwą „Ucho w Denys.“
Wspomnienia te nasunęły mi się teraz do głowy i zrozumiałem doskonale, że, gdy głos mego stryja dochodził do mych uszu, nie było widocznie żadnej przeszkody dla tonów głosu.
Postępując drogą tonów powinienem był dojść do niego, o ileby mi sił wystarczyło.
Podniosłem się i zacząłem się raczej wlec, niż iść. Spadzistość była duża. Zaczął się staczać powoli, ślizgając się.
Wkrótce spadzistość stała się tak znaczną, że groziła mi upadkiem w dół.
Nie miałem siły do podniesienia się.
Raptem zbrakło mi pod nogami oparcia. Runąłem w dół, głowa moja uderzyła z całej siły o ostry kant skały i straciłem przytomność.
Kiedy przyszedłem do przytomności, na około panował półmrok, ja zaś rozciągnięty byłem na miękkich kocach.