Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powracał tą samą drogą i napotkam ich napewnc.
Szedłem z pół godziny. Nasłuchiwałem, czy nie odezwie się ktoś zdala.
Cisza niezakłócona panowała w tej olbrzymiej galerji.
Zatrzymałem się. Nie mogłem uwierzyć w swoje opuszczenie. Chciałem uważać się za zbłąkanego, ale nie zaginionego. Zbłąkanych odnajduje się prawie zawsze.
— Zaczekajmy, — powtarzałem sobie bezustanku, ponieważ niema dwóch dróg, musimy się zejść stanowczo.
Szedłem więc wciąż i szedłem, ale nakoniec zwątpiłem o spotkaniu z towarzyszami.
— A może nie poszli naprzód? Ależ Jan szedł za mną, a za nim stryj, zatrzymywali się co pewien czas na kilka minut dla poprawienia swych bagaży.
Ten szczegół przypominał mi się obecnie.
Ale przecież — myślałem, — mam doskonałego świadka, czy dobrze idę... strumyk musi u stóp mych przepływać i wyprowadzić z tego labiryntu.
Muszę tylko iść za jego biegiem i dojdę.
Rozumowanie to ożywiło we mnie nadzieję i raźniej iść począłem.
Jakżeż błogosławiłem pomysł mego stry-