Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

genjusza, który nas prowadził w głąb ziemi. Dobry mój humor przyoblekał wszystko w mitologiczne kształty.
Co do mego stryja, to wyrzekał on na horyzontalność drogi.
Droga wskutek tego, jak mówił, wydłużała się ogromnie.
Ale nie mieliśmy wyboru, musieliśmy iść taką drogą, jaka nam przypadła w udziale.
Od czasu do czasu zdarzały się spadki i schodziliśmy coraz głębiej.
W piątek rano, 10 go lipca, byliśmy oddaleni o trzydzieści mil na południo wschód od Reykjawiku, a na głębokości dwóch i pół mili. Pod naszemi nogami rozwierała się straszliwa głębia.
Stryj mój aż klaskał w ręce z radości, przyglądając się temu spadkowi w dół.
— Oto, co nas zaprowadzi daleko! — zawołał — a i z łatwością, gdyż wyżłobienia skał czynią z siebie jakby schody.
Użyliśmy, jak i na początku sznurów i wkrótce zaczęła się podróż w dół po sznurze.
Nie nazwę tej podróży niebezpieczną, gdyż odbywałem już podobną bez żadnego wypadku. Co kwadrans musieliśmy wypoczywać. Siadaliśmy wówczas na jakim głazie ze zwieszonemi nogami, rozmawialiśmy i jedliśmy
Szóstego i siódmego lipca przebyliśmy