Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wrócić do domu. I zrobiłbym to ostatnie, gdyby nie wstyd wobec przewodnika.
Jan tak spokojnie przyjął wiadomość o dalszej drodze, z taką obojętnością na wszelkie niebezpieczeństwo, że zarumieniłem się na myśl, iż jestem mniej od niego odważnym.
Będąc sam, tłumaczyłem siebie doskonale i posiadałem tysiące argumentów usprawiedliwiających, ale w obecności przewodnika milczałem.
Jedna z mych myśli uleciała na chwilę ku pięknej Małgosi i zbliżyłem się do środkowego komina.
Miał on sto stóp średnicy, albo, trzysta stóp obwodu.
Nachyliłem się i spojrzałem. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Wszystko zaczęło przedemną wirować wokoło, zachwiałem się i byłbym upadł, gdyby nie ręka przewodnika, która chwyciła mnie nagle.
Środek krateru był pełen schodów, utworzonych przez kawały skał i kamieni, zejście więc nie było zbyt trudne. Schodów wprawdzie nie brakło, ale brak był poręczy.
Stryj mój obmyślił doskonały sposób zejścia na dno.
Uwiązał sznur u wystającej skały, potem uczepiliśmy się wszyscy i w ten sposób prze-