Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Każdy z tych kominów miał pięć stóp średnicy.
Nie miałem odwagi spojrzeć do środka. Profesor Lidenbrock był w najwyższem podnieceniu.
Z wyciągniętemi ramionami, ciężko oddychając z powodu pędu, z jakim biegł, rozciekawiony głębią wulkanu, przeskakiwał kamienie, gestykulując i wymawiając niezrozumiałe zdania. Jan i jego towarzysze, usiadłszy na odłamkach lawy, przyglądali mu się ze zdumieniem, biorąc go zapewne za obłąkanego.
Tejże chwili stryj mój wydał silny okrzyk. Sądziłem, że natrafił stopą na pustkę i wpadł do której z przepaści.
Ale nie.
Zobaczyłem go z rękami wyciągniętemi, stojącego przed skałą z granitu, znajdującą się na dnie krateru, a mającą wygląd olbrzymiego piedestału.
Stał w pozie zdumionego człowieka, którego jednak podziw przeszedł wkrótce w szaloną radość.
— Axelu! Axelu! — wołał, — chodź tutaj! Prędzej!
Przybiegłem. Jan i towarzysze nie ruszyli się nawet z miejsca.
— Spójrz! — powiedział do mnie stryj.