Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W Islandji choroba ta, była bardzo pospolita, była dziedziczną.
Droga, którąśmy obecnie przebywali, była bardzo smutna.
Ani jednego drzewa. Trochę karłowatych wierzb, jak gałązki suche wetkniętych w grunt. Ani jednego zwierzęcia, prócz kilku koni, tych, których właściciel nie miał czem karmić i które błądziły teraz po gołej płaszczyźnie.
Czasem sęp szybował ponad tą pustynią, poczem, trzepocząc skrzydłami, uciekał w stronę południa.
Melancholja tego kraju obudzała we mnie tęsknotę za opuszczonym domem.
Wieczorem, po przebyciu dwóch rzek, byliśmy zmuszeni zanocować w jakiejś chacie, opuszczonej przez ludzi.
Dokuczało nam tu straszliwe zimno.
Następnego dnia znów powtarzały się te same krajobrazy, ten sam grunt błotnisty, ta sama jednostajna przyroda.
W nocy byliśmy w Krösolbt, gdzieśmy przenocowali.
Dziewiętnastego czerwca natknęliśmy się na grunt, zalany lawą.
Widać było wygasłe wulkany, z których nie wydobywały się już lawa, ale ślady jej wszędzie.