Strona:Juljusz Verne-Podróż podziemna.pdf/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obudziłem się o godzinie piątej, złamany ze zmęczenia i wzruszenia. Zeszedłem do jadalni.
Przy stole siedział stryj i zajadał z apetytem. Patrzałem na niego z trwogą. Ale Małgosia tam była. Nie mówiłem nic i nie jadłem.
O wpół do szóstej rozległ się turkot na ulicy.
Obszerny powóz przybył, aby nas zabrać na kolej do Altony. Napełniono go zaraz bagażami mego stryja.
— A twoja waliza? — zapytał stryj.
— Już gotowa, — odrzekłem.
— Śpiesz się, bo spóźnimy się na pociąg!
Niepodobna było mi walczyć z przeznaczeniem. Zszedłem do pokoju, zabrałem walizę i ruszyłem do powozu.
W tej chwili profesor składał w ręce Małgosi rządy domowe.
Moja śliczna narzeczona zachowała swój zwykły spokój.
Ucałowała swego opiekuna, ale całując mnie, nie mogła powstrzymać łez, które spadły na moje policzki.
— Małgosiu! — wykrzyknąłem.
— Idź, moj drogi Axelu! idź! — rzekła do mnie — opuszczasz swą narzeczonę, ale za powrotem znajdziesz swą żonę.