Strona:Juljusz Verne-Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —

wiadać całą historję o swym panu, postanowił przeto probować innych środków do wybrnięcia z tej biedy.
Idąc i szukając okazji zarobienia na życie i wyjazd, zaszedł do innej dzielnicy miasta zwanej Benten, na cześć jakiejś bogini morza tejże nazwy.
Zobaczył tu prześliczne aleje z jodeł i cedrów, wrota święte jakiejś dziwnej budowli, mosty, ukryte między bambusami i krzewami róż, świątynie na wspaniałych cedrowych wzgórzach, meczety, w których mieszkali buddyści i sekciarze, wyznawcy Konfucjusza.
Widział szerokie ulice, na których bawiły się dzieci o różowej cerze i ponsowych ustach mali ludzie, jakby wycięci z jakiegoś obrazu, pieski o krótkich nogach i żółtawe koty, bez ogona, bardzo leniwe i bardzo wypieszczone.
W ulicach wrzało, jak w mrowisku, szli bonzowie z bębnami, oficerowie o kapeluszach śpiczastych z szablami za pasem, żołnierze, ustrojeni w niebieskie mundury z fuzjami, wojownicy mikada w jedwabiach, pielgrzymi w długich szatach, cywilni, z dużemi głowami o włosach koloru hebanu, o twarzach malowanych na biało, nie na żółto, jak u Chińczyków.