Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz pan słuszność — odparł John Mangles — a jednak nie jesteśmy przy oświetlonym brzegu. Ot — zawołał po chwili — i drugi ogień! I to na brzegu! Patrzcie, porusza się! Zmienia miejsce!
John nie mylił się. Ukazał się istotnie nowy ogień, który zdawał się to gasnąć, to znów płonąć jaśniej.
— Wyspa zatem jest zamieszkała — odezwał się Glenarvan.
— Zapewne przez dzikich — odpowiedział Paganel.
— W takim razie nie możemy pozostawić na niej Ayrtona.
— W żaden sposób — potwierdził major. — Byłby to zanadto zły podarunek nawet dla dzikich.
— Poszukamy jakiej innej wyspy — rzekł na to Glenarvan, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu wobec uwagi Mac Nabbsa. Obiecałem Ayrtonowi wolność i muszę dotrzymać obietnicy.
— W każdym razie strzeżmy się — dodał Paganel. — Zelandczycy mają zwyczaj oszukiwać okręty ruchomemi ogniami, jak niegdyś mieszkańcy Kornwalji; a mieszkańcy Marji Teresy mogą znać ten podstęp.
— Jutro o wschodzie słońca — rzekł John — będziemy wiedzieli, czego się trzymać.
O jedenastej podróżni i John wrócili do kajut. Na dziobie okrętu przechadzała się po pokładzie straż, na rufie tylko sternik był przy rudlu.
Marja i Robert wyszli w tej chwili na pokład. Oparci o poręcz, spoglądali smutno na błyszczące fosforycznie morze i smugę światła, ciągnącą się za Duncanem. Marja myślała o przyszłości Roberta, on o przyszłości siostry — a oboje zarazem o ojcu. Czy żyje ten ukochany ich ojciec, czy też trzeba się go już wyrzec? Ale jakże żyć bez niego? Co się stanie z nimi i coby już się stało dotychczas, gdyby nie lord Glenarvan i jego żona!
Chłopczyna, dojrzały pod wpływem nieszczęścia, odgadywał myśli siostry. Ujął ją za rękę i rzekł:
— Mary, nie trzeba nigdy rozpaczać; przypomnij sobie, jak nas uczył nasz ojciec: „Odwaga wszystko zastąpi na ziemi”. Miejmy więc tę odwagę, która go wynosiła nad innych. Dawniej tyś pracowała na mnie; teraz ja na ciebie będę pracował.
— Kochany Robercie! — szepnęła młoda dziewczyna.
— Muszę ci coś powiedzieć — mówił Robert — ale nie będziesz się gniewała, Mary?
— I za cóż miałabym się gniewać, dzieciaku?
— I pozwolisz mi na to, czego pragnę?
— O czem mówisz? — zapytała Marja z niepokojem.
— Siostrzyczko, ja będę marynarzem...