Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jacy zesłańcy? Kto gdzie kiedy słyszał o zesłańcach w Australji? Co znowu! Zresztą zaledwie staną na tym lądzie, zamieniają się w ludzi uczciwych! Sam klimat! Nieprawdaż, miss Marjo... klimat moralizator...
Biedny uczony, chcąc naprawić swą pomyłkę, robił to samo, co wóz, to jest brnął coraz głębiej. Lady Helena patrzyła nań, a to go mieszało jeszcze bardziej. Nie chcąc więc dłużej w kłopot wprowadzać geografa, odeszła z miss Marją do namiotu, gdzie pan Olbinett zajęty był zastawianiem śniadania według wszelkich prawideł sztuki.
— Wartoby mnie samego zesłać gdzie za takie głupstwo! — rzekł Paganel upokorzony.
— Zapewne! — potwierdził sucho Glenarvan.
Po tej odpowiedzi, dobijającej biednego Paganela, lord Glenarvan i John Mangles odeszli do wozu.
W tej właśnie chwili Ayrton z dwoma majtkami pracowali nad wydobyciem go z zaklęsłości. Koń i wół, zaprzężone jeden obok drugiego, ciągnęły z natężeniem ostatnich sił; postronki i rzemienie omal nie pękały z naprężenia. Wilson i Mulrady popychali koła, a kwatermistrz głosem i razami przynaglał biedne zwierzęta. Glina już obeschła, trzymała wóz, jakgdyby zatonął w cemencie hydraulicznym.
John Mangles kazał wodą zlać glinę, aby rozmiękła, lecz, napróżno. Wóz ani drgnął z miejsca. Po dalszych jeszcze wysiłkach, ludzie i zwierzęta ustali. Trzeba było chyba rozebrać wóz na części i po kawałku wydobywać, ale do takiej roboty brakło im narzędzi potrzebnych.
Jednakże Ayrton, pragnący pokonać bądź co bądź tę trudność, zabierał się do dalszych prób, gdy go powstrzymał lord Glenarvan.
— Dość, Ayrtonie, dość tego; trzeba oszczędzać tego konia i wołu, które nam pozostały. Jeśli nam przyjdzie pieszo odbywać dalszą drogę, jeden z nich będzie dźwigał nasze panie, a drugi zapasy żywności. Mogą nam zatem być jeszcze bardzo użyteczne.
— Dobrze, milordzie — odpowiedział kwatermistrz, wyprzęgając zwierzęta, z sił wyczerpane.
— Teraz, moi przyjaciele — mówił dalej Glenarvan — wracajmy do naszego obozu; namyślmy się, zbadajmy dobrze położenie, rozważmy przyjazne i nieprzyjazne okoliczności i zdecydujmy się na coś.
Wkrótce potem podróżni nasi posilali się po tylu trudach skromnem śniadaniem i rozpoczęła się rozmowa, do której wezwano wszystkich dla wypowiedzenia swego zdania.
Naprzód wypadało dowiedzieć się, jakie jest położenie obozowiska, ale to z jak największą dokładnością. Paganelowi powierzono tę pracę i wykonał ją z całą ścisłością, która wykazała, że znajdowali się pod 147° 53' długości, nad brzegiem rzeki Snowy.