Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był to człowiek mający około pięćdziesięciu lat, silny, barczysty, z miną wojskową, dużemi wąsami, kośćmi policzkowemi mocno wystającemi, siwiejącym włosem i spojrzeniem surowem, przynajmniej jak się zdawało przez gęste kłęby dymu, wydobywającego się z jego fajki, osadzonej na krótkim cybuszku. Całą postawą przypomniał Paganelowi ruchy i obejście się starych francuskich podoficerów.
Thalcave przedstawił komendantowi lorda Glenarvan i jego towarzyszy; przez cały ten czas komendant oka nie spuszczał z Paganela, który mocno tem zakłopotany, chciał już zapytać o powód tak natarczywego przypatrywania się, gdy dowódca chwycił go za rękę bez ceremonji i po francusku zawołał z radością:
— Pan jesteś Francuzem, nieprawdaż?
— Tak jest — odpowiedział Paganel.
— Ach, bardzo mi przyjemnie! Witajże, miły gościu, witaj! Ja także jestem Francuz — dodał komendant zepsutym akcentem, z siłą niepokojącą ściskając rękę uczonego.
— A to zapewne ktoś z twoich przyjaciół? — spytał major Paganela.
— Tak jest! — z dumą odpowiedział geograf. — Ma się przyjaciół we wszystkich pięciu częściach świata.
I nie bez trudności wydobywszy rękę z tej żywej, gniotącej ją śruby, wszedł już na dobre w rozmowę z komendantem. Glenarvan rad już był co najprędzej dowiedzieć się o tem, co go obchodziło, lecz wojak opowiadał swoją historję, i nie tak łatwo było zatrzymać go w zapale. Widoczną było rzeczą, że dzielny ten człowiek dawno już musiał opuścić Francję, bo niełatwo wysławiał się językiem ojczystym; a chociaż nie pozapominał jeszcze całkiem wyrazów, to przynajmniej trudno mu było zestawiać je z sobą i łączyć w porządną a zrozumiałą całość. Mówił tak prawie, jak mówią murzyni z kolonij francuskich.
I rzeczywiście, jak wkrótce sami podróżni o tem się dowiedzieli, komendant fortu Indépendance był sierżantem francuskim, dawnym towarzyszem Parchappe'a.
Od założenia fortu, to jest od roku 1828, nie opuścił go ani na chwilę, a obecnie sprawował w nim obowiązki komendanta z wielkiem zadowoleniem rządu argentyńskiego. Był to, jak powiedzieliśmy, człowiek pięćdziesięcioletni, Baskijczyk: nazywał się Manuel Ipharaguerre. W rok po przybyciu swojem do tego kraju sierżant Manuel naturalizował się, przyjął służbę w wojsku argentyńskiem i ożenił się z Indjanką, która karmiła wtedy parę bliźniąt półrocznych, rozumie się chłopców. Manuel nie pojmował innego stanu, jak żołnierski, i spodziewał się zczasem, przy Bożej pomocy, dać rzeczypospolitej całą kompanję młodych żołnierzy.