Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, moje dziecko, — odrzekł James Starr, mów dalej i opisuj rzeczy kolejno.
— Dziadek mój, — mówiła Nella, — krzywem okiem patrzał zawsze na wasze sąsiedztwo w kopalni. Miejsca przecież nie brakowało, a on jak mógł najbardziej zdaleka od was wybierał dla siebie siedzibę. Niepodobało mu się to, że miał was pod bokiem. Skoro się go pytałam o mieszkańców folwarku, chmurniał i nic nie odpowiadał. Zapałał gniewem szalonym, gdy zauważył, że nie poprzestając na folwarku, chcecie zająć i jego pieczary. Poprzysiągł wam śmierć, jeżeli wejdziecie do nowej kopalni, znanej dotąd tylko przez niego! Pomimo podeszłego wieku ma jeszcze olbrzymie siły i groźby te niezmiernie mnie zatrwożyły.
— Dalej, dalej Nello, — rzekł Szymon Ford do dziewczęcia, które się zatrzymało na chwilę, jakby chciało zebrać myśli.
— Po pierwszej próbie z waszej strony, dziadek, widząc, żeście się dostali do galerji nowej Aberfoyle, zatkał otwór i zamknął was w więzieniu. Znałam was tylko z widzenia, ale nie mogłam znieść myśli, że chrześcjanie mają umrzeć z głodu w tych pieczarach i pomimo trwogi, jaką mnie dziadek napełniał, udało mi się przynieść wam trochę wody i chleba!... Chciałam wyprowadzić was na zewnątrz, ale trudno było