Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w rodzaju potwornego puchacza, który mu pomagał w niebezpiecznem rzemiośle, niosąc knot zapalony pod same sklepienia w te miejsca, gdzie ręka Silfaxa dosięgnąć nie mogła. Pewnego dnia starzec ten zniknął, a razem z nim mała sierotka urodzona w kopalni, której był pradziadem i jedynym opiekunem. Bez wątpienia tem dzieckiem była Nella.
Od lat piętnastu przebywali zapewne oboje w najgłębszych pieczarach kopalni, do dnia, w którym Henryk wyrwał ztamtąd Nellę.
Stary nadsztygar przejęty równocześnie gniewem i litością udzielił inżynierowi i Henrykowi wszystkich wiadomości, jakie miał o Silfaxie.
Sytuacja się wyjaśniała, Silfax był tą istotą tajemniczą, której tak długo poszukiwano w głębiach nowej Aberfoyle.
— A więc znaliście go, Szymonie? — zapytał inżynier.
— Znałem, znałem, — odparł nadsztygar. — Człowiek z harfangiem! Już wówczas był starym. Musiał mieć ze dwadzieścia lat więcej odemnie. Miał coś dzikiego w sobie, z nikim się nie zadawał, nie bał się ani wody ani ognia. Z własnej woli wybrał sobie rzemiosło pokutnika. Niebezpieczeństwo, jakie mu bezustannie groziło, pomieszało mu widocznie zmysły. Mówiono, że jest