Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krwi na tych dolinach, które dziewczę znajdowało tak obszerne, a gdzie miejsca nie brakłoby dla nikogo?
Brzegi jeziora, liczące trzy do czterech mil, zwężały się przy zbliżaniu do małego portu Luss. Nella ujrzała na chwilę starą wieżę dawnego zamku. Następnie statek „Sinclair” zwrócił się na północ, a oczom turystów ukazał się Ben Lomond, szczyt, wznoszący się na trzy tysiące stóp po nad poziomem jeziora.
— Cóż za wspaniała góra! — zawołała Nella — a jaki piękny widok musi być z jej szczytu!
— W istocie, Nello — odrzekł James Starr. — Spójrz na ten szczyt i zobacz, jak się odsłania dumnie z po za gąszczu dębów, brzóz, modrzewi, i buków, które pokrywają niższą część góry! Ztamtąd widać dwie trzecie starej naszej Kaledonji. Tutaj to klan Mac Gregor’a obrał sobie rezydencję, na wschodniej części jeziora.
Niedaleko ztąd kłótnie jakobitów i hanowerzystów zalewały nieraz krwią te wąwozy opuszczone. Tam, wśród pięknych nocy, powstaje ten blady księżyc, którego opowieści dawne zowią „latarnią Mac Farlane’a”. Tam to echa powtarzają jeszcze imiona niezapomniane Rob Roy’a i Mac Gregora Campbell’a!
Ben Lomond, ostatni szczyt łańcucha Gram-