Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakób Ryan był dumnym i szczęśliwym z powodzenia swego towarzysza. I on także sumiennie spełniał swe obowiązki. Widywali się często tak w domu Fordów, jak i przy robotach w kopalni. Jakób dobrze zauważył, że Henryk żywił szczere uczucie w sercu dla Nelly, Henryk nie przyznawał się do tego, ale Jakób śmiał mu się w oczy, gdy ten wstrząsał przecząco głową.
Jedno z najgorętszych życzeń Jakóba było towarzyszyć Nelly, gdy po raz pierwszy wyjdzie na powierzchnię hrabstwa. Chciał widzieć zdziwienie, podziw wobec natury, zupełnie jej jeszcze nieznanej. Miał nadzieję, że Henryk go zabierze z sobą na tę wyprawę. Dotąd jednak nie zaproponował mu tego, i to go trochę martwiło.
Pewnego dnia Jakób schodził przez jeden z tych szybów, które łączyły niższe piętra kopalni z powierzchnią gruntu. Zajął był miejsce na jednej z tych drabin, które, podnosząc się i spuszczając sposobem wahadłowym, ułatwiają schodzenie i wchodzenie bez żadnego zmęczenia. Już dwadzieścia razy wahadło się poruszyło i zniżyło przyrząd o sto pięćdziesiąt stóp do głębi, gdy na wązkim przystanku, gdzie się zatrzymał, spotkał się z Henrykiem, który wznosił się w górę.