Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

malowniczej skały, która podtrzymywała sklepienie. Ten półcień lepiej się nadawał do oczów Nelli, która się z trudnością przyzwyczajała do światła.
Po dobrej godzinie drogi, Henryk i jego towarzyszka przybyli na taras, który wystawał ponad wody jeziora, naprzeciw kaplicy świętego Idziego.
— Oczy twoje Nello nie przywykły jeszcze do światła i nie mogłabyś znieść blasku słonecznego.
— Bezwątpienia — odparło dziewczę — jeżeli słońce takie jest jasne, jak mi opisałeś.
— Nello — odrzekł Henryk — mową nie mógłbym nigdy określić i dać ci prawdziwy obraz jego piękności, ani też cudów tego świata, którego twoje oczy nigdy nie oglądały. Ale powiedz mi też, czy to jest możliwem, abyś od chwili urodzenia, z tej czarnej kopalni, nigdy nie wyszła ponad powierzchnię ziemi?
— Nigdy Henryku — odrzekła Nella — i nie sądzę, aby mnie kiedy matka i ojciec wynieśli tam, gdy byłam maleńką. Byłabym niezawodnie zachowała jakieś wspomnienie o świecie zewnętrznym.
— I ja tak myślę — rzekł Henryk. — Zresztą w tym czasie wiele osób nie wychodziło nigdy z podziemia. Komunikacja ze światem ze-