Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biegał tą samą linię, którą na tysiąc pięćset stóp po nad nimi płynęła rzeka Forth.
Chociaż James Starr znał dobrze dawniej wszystkie zakręty i zaułki sztolni Dochart, jednakże Szymon Ford przypominał mu plan ogólny, porównywając go z kartą geograficzną gruntu nad kopalnią.
James Starr i Szymon Ford rozmawiali, idąc. Henryk poprzedzał ich, oświecając drogę. Często nagłym ruchem kierował rzut światła w ciemniejsze zagłębienia, pragnąc tym sposobem oświetlić jakiś cień podejrzany.
— Czy daleko tak iść będziemy Szymonie? — zapytał inżynier.
— Jeszcze z pół milki, panie James! Dawniej przejechalibyśmy tę przestrzeń, siedząc wygodnie w tramwaju mechanicznie poruszanym! Jak to już dawno jednak!
— Idziemy więc do ostatniego kresu żyły węglowej? — zapytał James Starr.
— Tak panie! Ot widzę, żeś pan nie zapomniał jeszcze drogi w naszych kopalniach.
— Trudno byłoby iść dalej, jeżeli się nie mylę, nieprawdaż Szymonie?
— W istocie panie James. W tem miejscu, oskardy nasze oderwały ostatni kawałek węgla z pokładu. Pamiętam tę chwilę, jakby to dzisiaj było. Sam, własną ręką, ostatni cios zada-