Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szymonie — rzekła Magdalena — nie wymagałbyś przecież, by się Henryk wcale nie ożenił....
— Nie wymagam — odrzekł stary górnik — ale nic pilnego! Kto wie, czy mu nie znajdziemy....
Henryk wszedł do izby i Szymon zamilkł. Magdalena wstała od stołu, wszyscy poszli za jej przykładem i zasiedli na chwilę przed bramą folwarku.
— A zatem Szymonie — rzekł inżynier — słucham was.
— Panie James — odrzekł Szymon Ford — nie potrzeba mi pańskich uszu, ale pańskich nóg raczej. Czy pan dobrze odpoczął?
— Doskonale mój Szymonie. Gotów jestem iść za tobą wszędzie, gdzie ci się tylko spodoba.
— Henryku — rzekł Szymon Ford — odwracając się do syna — zapal nasze lampy bezpieczeństwa.
— Bierzecie lampy bezpieczeństwa! — zawołał James Starr zdziwiony, ponieważ nie można się było spodziewać eksplozji gazów w sztolni zupełnie pozbawionej węgla.
— Tak, panie James, trzeba zawsze być roztropnym.