Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sam się dziwię, żem dotąd nie zdecydował się zamienić mego mieszkania przy Canongate na jaki folwark sąsiadujący z waszym.
— Do usług, panie Starr. Znam ja jednego z pańskich dawnych górników, ktoryby był zachwycony, gdyby został pańskim sąsiadem.
— A Magdalena?... — zapytał inżynier.
— Poczciwe kobiecisko! zdrowa, zdrowsza jeszcze ode mnie nawet! — zawołał Szymon Ford — a jak się cieszy, że pana dzisiaj ugaszczać będzie. Niezawodnie przejdzie tym razem sama siebie.
— Zobaczymy to Szymonie, zobaczymy! — rzekł inżynier, dla którego zapowiedź przyrządzanego śniadania nie mogła być obojętną po tak długiej, pieszej podróży.
— Zapewne pan głodny? panie Starr.
— Ogromnie! Taka podróż może wzbudzić wilczy apetyt. Szkaradna była pogoda.
— Tak! deszcz znowu pada tam w górze? — spytał Szymon Ford głosem pełnem współczucia.
— Pada Szymonie, pada, a wody Forth‘u takie zburzone dzisiaj, jak na morzu.
— A co, panie James, tutaj nigdy deszcz nie pada! Ale co ja mam panu zachwalać zalety, które pan znasz na równi zemną! Przy-