Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nad sobą, kształcił się w swym fachu i w wieku, kiedy inni bywają zaledwie uczniami, on już był osobistością — jednym z pierwszych wśród swoich — w kraju, który liczy mało niewykształconych ludzi, ponieważ czyni wszystko, aby ich kształcić. Jeżeli w pierwszych latach swej młodości oskard nie wychodził z rąk Henryka Ford, to jednak młody człowiek miał czas na zdobycie wiadomości, potrzebnych do wywyższenia się w hierarchji kopalnianej i niezawodnie byłby po ojcu objął stanowisko nadsztygara w sztolni Dochart, gdyby kopalnia nie została opuszczoną.
James Starr był jeszcze dobrym piechurem, a jednak nie mógłby nadążyć za swoim przewodnikiem, gdyby ten nie był zwolnił kroku.
Deszcz padał z mniejszą, siłą. Grube krople rozpryskiwały się zanim spadły na ziemię. Były to raczej mgły wilgotne, które przebiegały powietrze, unoszone silnym wiatrem.
Henryk Ford i James Starr, pierwszy z lekkim pakunkiem inżyniera w ręku, szli po lewej stronie rzeki milę drogi. Następnie skręcili na drogę, wysadzoną drzewami, z których deszcz strumieniami teraz spadał. Z obu stron drogi rozciągały się szerokie pastwiska. Trzody bydła pasły się spokojnie na tych zawsze zielonych łąkach niższej Szkocji. Były to krowy bez rogów lub też małe barany o miękkiej wełnie