Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawet na myśl. Były to bydlęta, niższe od dwóch ogarów, krążących do koła forteczki. Można powiedzieć bez przesady, że te zwierzęta przewyższały ich inteligencję. Owe psy znały całą przystań, przebywały bowiem wpław jej liczne przesmyki, biegały z wysepki do wysepki, i dzięki zdumiewającemu instynktowi, nie zabłądziły nigdy.
Ich szczekanie rozlegało się niekiedy aż na lewym brzegu rzeki, skąd wracały znów o zmroku do blockhauzu. Żaden statek nie mógłby wtargnąć do Czarnej Przystani, bez uwiadomienia przez stróżów. Oprócz Squambo i Texara, każdego któryby przekroczył mury forteczki, pożarłyby te dzikie potomki psów karaibskich.
Chociaż Zerma zauważyła, jak pilnie jest strzeżona forteczka, chociaż zmiarkowała, że nie może liczyć na pomoc ze strony swego otoczenia, nie upadła jednak na duchu, jak wiele innych kobiet uczyniłoby na jej miejscu, lecz rozważała swoje położenie: pomoc mogła przyjść ale z zewnątrz, to jest od p. Burbanka, jeśli będzie w stanie działać, albo od Marsa, jeżeli się dowie w jakich okolicznościach żona jego znikła. Ponieważ jeden i drugi nie dawał znaku życia, musiała cierpliwie czekać, co też postanowiła.
Zerma, zupełnie odosobniona w głębi tej laguny, widywała do koła siebie tylko dzikie twarze. Zdawało jej się jednak, że jeden z murzynów, młody jeszcze spoglądał na nią z pewnem politowaniem.