Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lepiej było nie napotkać oddziału, idącego w kierunku Ewerglad. Na nieszczęście wkrótce przekonali się, że to przyjdzie z pewną trudnością. W samej rzeczy, ten oddział nie szedł w prostej linji. Były ślady kroków na lewo i na prawo, co oznaczało pewną chwiejność, jednakże ogólny ich kierunek szedł ku południowi.
Jeszcze jeden dzień minął. Żadne spotkanie nie zmusiło Jamesa Burbanka do zatrzymania się. Szedł sporym krokiem i widocznie wyprzedził gromadę, błąkająca się po gaju. Znać to było z mnogich śladów, które co godzina pokazywały się świeższe na tym gruncie, cokolwiek wilgotnym. Z wielką łatwością poznawali ilość przystanków, a wtedy ślady nóg krzyżowały się, wskazując, że się krzątano tu i owdzie, bądź gdy się zatrzymano na chwilę, zapewne dla narady, jaką obrać drogę.
Gilbert i Mars wciąż przyglądali się tym śladom z niezmierną uwagą. Ponieważ mogły ich objaśnić co do wielu rzeczy, obserwowali je tak bacznie, jak seminolowie, biegli w badaniu najmniejszych wskazówek na gruntach, jakie przebiegają w czasie polowania lub wojny.
Po takiem to gruntownem badaniu, Gilbert rzekł do ojca:
— Mamy teraz pewność, że ani Zerma ani Dy nie należą do gromady, idącej przed nami, ponieważ nie ma śladu konia na ziemi. Gdyby Zerma znajdowała się tam, musiałaby iść pieszo, niosąc Dy na rę-