Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poziom rzeki. Lepiej było nie wysiadać z lekkiego statku, dopóki będzie dosyć wody do żeglugi.
Przebycie tej mili kosztowało Gilberta i Marsa wiele trudu. Jakkolwiek silny metys, potrzebował trochę wypocząć, odkładał to zresztą do chwili, kiedy dotrą do obrzerniejszej i wyżej położonej wysepki.
— Osobliwa rzecz! — rzekł on.
— Co takiego? — zapytał Gilbert.
— Ślady uprawy na tej wysepce — odpowiedział Mars.
Wysiedli obaj na brzeg, cokolwiek mniej bagnisty.
Mars nie mylił się; ślady uprawy były widoczne. Gdzieniegdzie rosły ignamy. Grunt był poorany ręką człowieka na pięć czy sześć bruzd. Obok łopata tkwiła w ziemi.
— A więc ta przystań posiada mieszkańców?... zapytał Gilbert.
— Zdaje się — odpowiedział Mars — albo, co najmniej, jest znaną jakim włóczęgom, może indjanom koczującym, którzy tu sadzą jarzyny.
— W takim razie możnaby tu znaleźć jakie szałasy... chaty...
— W samej rzeczy, panie Gilbercie... i jeśli jest tu co podobnego, potrafimy odnaleźć.
Było rzeczą niezmiernie ciekawą dowiedzieć się, kto odwiedza Czarną Przystań? Czy udają się tutaj tajemnie myśliwi z nizin, czy też przybywają