Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 01.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Masz racyą, moja droga córko; — odpowiedział James Burbank. Jestem pełen nadziei i sądzę, że Texar nie zdąży nawet uskutecznić wyroku, wydanego na nas.
Od południa do obiadu, pan Burbank wraz ze swymi dwoma przyjaciołmi, zwiedzali rozmaite baraki, gdzie im towarzyszył pan Perry. Przekonali się oni, o doskonałem usposobieniu murzynów. James Burbank zwrócił uwagę rządzcy na gorliwość, z jaką, nowi wyzwoleńcy wzięli się nanowo do pracy: bie brakowało ani jednego.
— Tak!... tak!... — odpowiedział Perry. Zobaczymy, jak teraz będzie wykonywana robota.
— Ależ, mój Perry, ręce tych poczciwych murzynów nie zmieniły się razem z ich położeniem.
— Jeszcze nie, panie James, ale wkrótce spostrzeżesz pan, że to już nie te same ręce...
— Cóż znowu, Perry! — wesoło odparł Burbank Chyba zawsze będą miały po pięć palców, a więcej trudno od nich wymagać.
Skończywszy przegląd, James Burbank oraz jego towarzysze, powrócili do Castle-House. Wieczór przeszedł spokojniej, aniżeli poprzedniego dnia. Ponieważ nie doszła żadna wieść z Jacksonville, zaczęto przypuszczać, że Texar zrzekł się doprowadzenia do skutku swych pogróżek, albo że mu czasu nie starczy na spełnienie takowych.
Pomimo tego, przedsięwzięto na noc wielkie ostrożności. Perry i dozorcy, urządzili patrole na krań-