Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 126 —

Małpy wciąż ich ścigały; koryto rzeki było w tym miejscu wyższe i kręte, lecz prom płynął szybko z biegiem wody. Może noc uwolni zbłąkanych od napastników.
— Dziś będziemy chyba płynęli przez całą noc — powiedział Kamis.
Lecz do nocy było jeszcze daleko, była zaledwie godzina czwarta po południu, a napaść przybierała charakter coraz groźniejszy. W umyśle naszych podróżnych powstawała obawa, żeby małpy nie wdarły się na prom. Wprawdzie małpy zarówno jak koty nie lubią wody, nie było więc obawy, aby przebyły ją wpław, ale gałęzie, zwieszające się nizko nad wodą, ułatwiały im dostęp do promu. Nie byłoby to nic trudnego dla tych zwierząt zarówno zręcznych jak złośliwych. Pięciu lub sześciu goryli czekało na gałęziach bombaksu na nadpływający prom. Cort dostrzegł je pierwszy; nie można się było pomylić co do ich nieprzyjacielskich zamiarów.
— Ognia! — zakomenderował Kamis.
Trzy wystrzały padły prawie jednocześnie: trzy małpy spadły w fale rzeki. Wrzaski znów się spotęgowały. Małpy zaczęły nadbiegać ze wszystkich stron, gotowe rzucić się na prom.
Musieli szybko nabić broń i strzelać znowu. Zranili ze dwanaście goryli i tyleż szympansów, zanim zbliżyli się do miejsca, gdzie małpy urządziły zasadzkę. Przerażone zwierzęta uciekły na wybrzeża.
— Gdyby profesor Garner był zamieszkał wśród