Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
11

Na przedniej części promu, na warstwie starannie uklepanej ziemi, przygotowany byt stos suchych gałęzi, na wypadek, gdyby potrzebowali rozniecić ogień. Z tyłu znajdował się rodzaj steru, aby można było kierować promem.
Rzeka szeroka była na pięćdziesiąt metrów, a bieg jej wody szybki.
— Jeżeli ciągle będziemy płynęli tak szybko — powiedział Kamis — to za dwadzieścia dni dopłyniemy do Ubangi, nie męcząc się nadzwyczajnie. Może nie napotkamy żadnych przeszkód na rzece.
Podróżni nasi przekonali się tylko na razie, że rzeka była głęboka i kręta, mogły więc dalej znajdować się na niej i wodospady.
Do południa żegluga odbywała się pomyślnie, dzięki dobremu sterowaniu i zręczności Kamisa.
Jan Cort stał oparty na karabinie, upatrując ptaków wodnych, w celu zaopatrzenia śpiżarni. Polowanie powiodło mu się niespodziewanie dobrze, zabił bowiem na wybrzeżu antylopę.
— Piękny strzał — rzekł Maks Huber.
— Ale bezużyteczny — dodał Cort — bo może nie będziemy mogli zabrać tego zwierzęcia.
— A dlaczegóżby nie? — zapytał Kamis.
I przybił do brzegu, na którym leżała zabita antylopa. Obciągnęli zwierzę ze skóry i rozćwiertowali je.
— Będziemy mieli na dwa razy tego mięsa — rzekł Kamis.
Huber zajął się rybołówstwem, urządziwszy