Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozostaje nam więc tylko czółno, które zabraliśmy na wycieczkę.
Cz się stało z saniami, któremi wyruszyliście na wycieczkę? — pytał Johnson.
— Pozostawiliśmy je o milę stąd. Simpson który z nami wyruszył, zmarł w drodze, zamiast niego przywieźliśmy jednak innego, człowieka, którego znaleźliśmy umierającego. Jest nim kapitan Altamont, amerykanin.
Tymczasem kapitan Hatteras stał z rękami skrzyżowanemi na piersiach, milczący i zamyślony. Na twarzy jego malowała się jednak dawna energja.
Johnson, jak gdyby nie zwracając uwagi na kapitana, zaczął wydawać rozporządzenia.
— Doktorze, zechciej udać się do sań i sprowadź je tu wraz z chorym. Kapitanie, czy zechce pan towarzyszyć doktorowi?
— Pragnę zastanowić się nad tem, co dalej czynić mamy, musimy jaknajprędzej zadecydować coś stanowczego, pozwólcie mi zastanowić się, sami tymczasem, czyńcie co za stosowne uznacie.
Doktór poprawił na sobie odzież, wziął do rąk okuty kij podróżny i ruszył w stronę, gdzie pozostawił sanie.
Tymczasem Johnson i cieśla Bell zabrali się do przygotowania schroniska, które wyrąbywali w grubym lodzie. Niezadługo pracowali już w wydrążeniu, wyrzucając zeń bryły lodu