Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeba było znosić nieprzyjemności zamknięcia, ale czy można było inaczej postąpić? W tak nierówną walkę nie można się było wdawać, a życie każdego było tak drogiem, że byłoby nierozsądnem je ryzykować. Jeżeli niedźwiedzie nic nie zauważą, zaprzestaną śledzenia; a może napotka się ich pojedyńczo wówczas walka będzie miała szanse powodzenia.
Przez cały dzień, 20 Kwietnia, nieprzyjaciel nie dał znaku życia.
Nazajutrz szukano znowu poprzednio zatartych śladów, ku wielkiemu jednak zdziwieniu, nowych nie znaleziono.
— Wybornie, zawołał Altamont, niedźwiedzie zniecierpliwiły się i opuściły nas. Teraz ruszajmy na polowanie!
— Powoli! zawołał doktór. Dla większej pewności, domagam się jeszcze jednego dnia obserwacji; tymczasem jest pewność, że nieprzyjaciel ubiegłej nocy nie powrócił.
— Obejdziemy wokoło całą płaszczyznę, rzekł Altamont, wówczas będziemy wiedzieli czego się trzymać.
— Bardzo chętnie! rzekł doktór.
Daremnie jednak przeszukano przestrzeń w odległości owóch mil, nie znaleziono żadnego śladu.
— A więc idziemy na polowanie? zapytał amerykanin.